z Markiem Kurkiewiczem, twórcą Teatru 3.5,
rozmawia Leszek Sarnowski
źródło: Kwartalnik Prowincja, Sztum, maj 2017
Leszek Sarnowski - Kim jest Marek Kurkiewicz? Skąd się wziął na ziemi sztumskiej?
Marek Kurkiewicz - Urodziłem i wychowałem się w Gdańsku, tam też kończyłem szkoły i stawiałem swoje pierwsze kroki jako aktor. Początkowo, jako nastolatek udzielałem się w niezależnych młodzieżowych grupach trójmiejskiego offu takich jak Grupa Remont czy Teatr Kąty Jarosława Rebelińskiego. To były czasy wczesnego liceum. Jeździłem na festiwale, brałem udział w warsztatach i powoli nasiąkałem tym światem. Zdarzało się także, że w charakterze bardziej statysty niż aktora miałem przyjemność pomagać przy spektaklach i akcjach parateatralnych w „dorosłych” teatrach. Wśród nich znalazł się także legendarny Teatr Snów Zdzisława Górskiego, który okazał się być później teatrem, z którym związałem
się na wiele lat zawodowo, prywatnie i pod wieloma innymi względami. Teatr i praca w nim nie były tylko hobby, stały się faktycznie sposobem życia i metodą na nie. Około roku 2012 dojrzałem, jak sądzę do tego, żeby spróbować stanąć na własne nogi i budować własny teatr.Zdzisław Górski reżyser i lider Teatru Snów w pewnym sensie przygotowywał mnie do tego przez dłuższy czas, pozwalając na współtworzenie scenariuszy, pracę z aktorami, prowadzenie warsztatu i tworzenia autorskich ćwiczeń warsztatowych.
Nigdy nie lubiłem życia wielkich miast, które mają to do siebie, że będąc jednocześnie centrami „dziania się”, nie sprzyjają koncentracji, i utrzymywaniu właściwego dystansu do wielu spraw. Toteż kiedy tylko nadarzyła się możliwość, postanowiłem opuścić Trójmiasto, początkowo wędrując do Tucholi, potem Chodzieży i właśnie tam zapadła decyzja, że jednak Pomorze, a w nim, z różnych wtedy ważnych powodów, Sztum. To właśnie w Sztumie udało mi się założyć Teatr 3.5, mający obecnie swoją siedzibę w Dzierzgoniu. Miasteczku, które jest pierwszym miejscem na ziemi, o którym mogę z czystym sumieniem powiedzieć „dom”, bo znalazłem w nim wszystko to czego szukałem. Przestrzeń, wspaniałych ludzi i sprzyjające
pod każdym względem warunki pracy twórczej.
- Nawiązując do waszej deklaracji ideowej zapytam. Kim jesteście i dokąd zmierzacie?
- Dobre pytanie. Teatr 3.5 powstał w lutym 2012 roku w Sztumie. Po krótkim okresie działalności w tym mieście, zespół przeniósł się do Dzierzgonia. Tam, przy wsparciu lokalowym Dzierzgońskiego Ośrodka Kultury mógł rozwijać się i tworzyć. W 2015 roku Teatr 3.5 założył w Dzierzgoniu własny, niezależny ośrodek - Wytwórnia Kultury BO-TAK,
gdzie stara się tworzyć swoją przestrzeń działań artystycznych. Część zespołu mieszka w Wytwórni, tworząc razem wydarzenia, nowe spektakle i przedsięwzięcia. Utrzymujemy się niezależnie, nie staramy się o dotacje władz miasta, a pojęcie wolności traktujemy bardzo poważnie. Nazwa teatru bierze się z podziału liczby siedem na pół. Taki zabieg ma na celu symbolicznie umieszczać naszą pracę, gdzieś w „połowie drogi”, nieustającym poszukiwaniu i wędrówce, próbie mierzenia się z niemożliwym.
Czasy naszej działalności to przecież doba cywilizacji nowoczesnych technologii i internetu, tak więc podział poprzedzony kropką jest swoistym znakiem rzeczywistości, w której przychodzi nam tworzyć. W naszych przedstawieniach ważną rolę odgrywają metafory i
wieloznaczność obrazów, które tworzymy. Podstawą budowy języka, którym się posługujemy, są niemal zawsze improwizacje ruchowe, komponowane później w precyzyjne działania. Nie oznacza to jednak ucieczki od różnych innych form. Nie chcemy się poddawać
klasyfikacjom i ustalonym regułom. Wciąż szukamy, odkrywamy, sprawdzamy „co jest za kolejnymi drzwiami”…
Nasza działalność to głównie przedstawienia uliczne i plenerowe, ale zdarza się, że realizujemy nasze pomysły w tradycyjnych przestrzeniach zamkniętych. Sednem naszej działalności jest tworzenie zaangażowanego społecznie „teatru ludzkich spraw”, nie uciekamy w twórczość hermetyczną, stajemy w naszych przedstawieniach po stronie człowieka, bacznie obserwujemy wydarzenia, bierzemy w nich udział, zajmując stanowisko wobec rzeczywistości. Widz jest dla nas czymś więcej niż tylko świadkiem, tego co dzieje się na
scenie. Robimy to dla niego i wobec niego.
- Teatr 3.5 działał najpierw w strukturach instytucji kultury. Dziś jesteście niezależni.
Czy to efekt zamierzony czy wynikający z doświadczenia na przykład cenzury, uzależnienia, czy obaw, że cenzura może się pojawić ?
Nasz Teatr mimo korzystania z infrastruktury instytucji kultury, od samego początku zachowywał niezależność finansową i organizacyjną. W Sztumskim Centrum Kultury byłem animatorem i instruktorem teatru. Natomiast Teatr 3.5 powstawał, wprawdzie na łonie SCK, ale jako twór zarówno organizacyjnie jak i ideowo niezależny. To wsparcie SCK było
niezwykle ważne, choć uważam, że ze względu na publiczny charakter tej placówki, oczywiste. W Dzierzgońskim Ośrodku Kultury od początku był jasny i czytelny podział instytucji. Teatr 3.5 funkcjonował tam w oparciu o umowę partnerską jako byt niezależny.
Myślę, że nasz teatr i DOK miały z tego powodu oczywiste korzyści. Od początku istnienia Teatru 3.5 bardzo dbaliśmy w zespole, o to żeby wszystko czego używamy, prócz pomieszczeń (scenografia, rekwizyty, oświetlenie i sprzęt nagłośnieniowy) należały fizycznie
do zespołu. I rzeczywiście tak było, to dawało nam poczucie wolności i pole manewru. Powód takiego działania był prosty. Zarówno doświadczenia, jak i instynkt powodują we mnie organiczną nieufność wobec nieustannie podlegających wstrząsom i nie dającym się
przewidzieć zmianom instytucjom rządowym czy samorządowym... Kiedy funkcjonuje się w hierarchicznie skonstruowanej rzeczywistości samorządowej instytucji kultury, zawsze istnieje zagrożenie różnymi kategoriami i rodzajami nacisków, które śmiało można nazwać
cenzurą. Nasze odejście od stałej współpracy z Dzierzgońskim Ośrodkiem Kultury byłobezpośrednim skutkiem ingerencji świata polityki w sferę kultury. Dla nas był to rodzaj protestu, niezgody na uzasadnione tylko przesłankami politycznymi zmiany kadrowe w
kulturze. Zresztą podobną sytuację mieliśmy we współpracy ze Sztumskim Centrum Kultury, tam reakcją na próbę podporządkowania sobie teatru było również nasze odejście.
Był to czas krystalizacji ideowej zespołu teatru, jednak nie wiedzieliśmy wtedy, że wraz nadejściem kolejnych wyborów parlamentarnych i zwycięstwem PiS, stanie się to normą . Utwierdziło
nas to także w przekonaniu, że prowincja jest zbyt często poligonem dla wielu poczynań polityków. Pozycja niezależnego instytucjonalnie teatru umożliwia nam obecnie dobrą, pozytywną i równą współpracę z oboma ośrodkami kultury.
W ciągu pięciu lat (no właśnie mały jubileusz) waszej działalności udało wam się stworzyć kilka oryginalnych spektakli. Jak one powstają, czy to twoje pomysły, zespołu czy ludzi z zewnątrz?
- Rzeczywiście, to już pięć lat. Niezła podróż... W dużej części przypadków, inspiracja pochodzi ode mnie. Jestem autorem większości scenariuszy naszych spektakli, choć wraz rozwojem zespołu coraz częściej dochodzi do wielogłosu. Zresztą niezależnie od tego czy
jestem autorem spektaklu w takim czy innym stopniu, wszystko u nas podlega dyskusji.
To z niej i indywidualnych działań improwizacyjnych aktorów, tworzą się sceny i obrazy a wreszcie gotowy spektakl. Proces powstawania przedstawienia to dla nas rodzaj podróży w nieznane. Najważniejszy moment naszej pracy. Proces, w którym bardzo ważną rolę pełni
przypadek, subtelności dziejące się na scenie i relacje między aktorami. Scenariusz pisze się na scenie, w laboratorium. Dopiero w trakcie tego procesu tworzą się notatki, często rysunki i
zapis ruchu.
Dużą wagę przywiązujemy do precyzji działania teatralnego, jego wiarygodności i energii. Uprawiając w dużej mierze teatr fizyczny, operujemy bardziej w znaczeniowym świecie poezji niż prozy. W związku z tym poszukiwanie metafor, związków między zdarzeniami scenicznymi, rekwizytem i aktorem i wreszcie relacją aktor - widz jest procesem, który zajmuje często bardzo dużo czasu.
Często do konkretnego spektaklu powstaje cały kanon warsztatowy zbudowany na potrzeby tworzącego się języka przedstawienia.
Ważną, charakterystyczną cechą naszej pracy jest, utrzymywanie naszych spektakli w ciągłym „otwarciu”, tzn. one ewoluują razem z nami. Zmieniają się, a w związku z tym żyją własnym życiem. Oczywiście są całkowicie powtarzalne. To też wymóg który sobie stawiamy. To nasz sposób na utrzymywanie aktora w stanie nieustającej czujności tak bardzo potrzebnej w relacji z widzem.
Kilka słów o dotychczasowych spektaklach?
- W tym roku w repertuarze utrzymujemy pięć przedstawień. Cztery plenerowe (uliczne) i jedno przeznaczone na scenę tradycyjną.
Są to : Sztetl-Welt, Inżynieria Marzeń, Międzyczas,
Tato-Patrz i Śnienia.
Międzyczas – to plenerowy spektakl teatru jednego aktora, niemy monodram. Bohater oderwany od ziemi, skazany na swoją klatkę, dom, więzienie duszy, poruszając się na wysokich szczudłach, grzęźnie niejako w czasie i przestrzeni, pozwalając widzowi zajrzeć w
głąb tego co jest istotą pielgrzymki w głąb siebie. To bardzo osobista historia człowieczego mierzenia się z przeciwnościami losu.
Sztetl-Welt to w zasadzie niema pieśń o utracie domu, tragedii wojny i ksenofobii. Jego antyrasistowski wymiar jest dla nas rodzajem misji wprost na ulicy. Moment rozpoczęcia właściwego działania teatralnego jest dopiero środkiem spektaklu. Artyści we wschodnich
strojach wędrują między ludźmi, próbują między nimi zaistnieć. Reakcje na pojawienie się „obcych” w tkance miejskiej są bardzo różne. Od skrajnej agresji po ciekawość.
W Śnieniach tworzymy świat labiryntów. Przywoływane przez głównego bohatera obrazy, to ucieczka w pytanie o znaczenie jednostki, nieomylność mas i publicznych osądów. Zapewne mógłby, a może mogłaby być każdym. Obywatelem jakich wielu… Ma jednak imię,
nazwisko, marzenia, ambicje i lęki. Opowiada historię o możliwie różnych zakończeniach, szukając wielu wyjść pośród rozmaitych konsekwencji dokonywanych wyborów. W tle znajome głosy ze świata polityki i mediów, budzą strach. Obawę przed powracającymi
niczym fala wydarzeniami, podobno minionego świata. Śnienia to rodzaj obserwatorium, z którego dzwoni się na alarm. Miejsce, z którego aktorzy pracujący na polskiej prowincji, dostrzegają nadciągające zagrożenie. W spektaklu oprócz autorskich tekstów pojawiają się również cytaty ,m in. z Karola Marksa czy Apokalipsy św. Jana.
Przyczynkiem do rozpoczęcia prac nad Inżynierią Marzeń, były wydarzenia na kijowskim Majdanie w 2013 roku. To spektakl – manifest. Teatralna wypowiedź przeciw tyranii.
Przy pracy nad spektaklem towarzyszyły nam słowa Immanuela Wallersteina: Problemem wszystkich utopii jest nie tylko to, że jak dotychczas „nie istniały”, ale że są także „rozsadnikami iluzji”, „rozczarowań”, a często „usprawiedliwieniem wielu nadużyć”.
Przedstawienie to udało nam się zagrać oprócz wielu innych miejsc w Mińsku na Białorusi, co miało dla nas szczególne znaczenie.
W związku z wydarzeniami w Polsce m in. wokół Trybunału Konstytucyjnego, przedstawienie to zyskało nowe znaczenie i misję.
Tato – Patrz! jest naszym spektaklem plenerowym skierowanym do dzieci i dorosłych.
Krótkie, pogodne przedstawienie o roli dziecka i rodzica. Ich wzajemnych potrzebach i dorastaniu w którym zabiegani, zajęci budowaniem przyszłości swoich latorośli rodzice, zapominając często o sprawach najważniejszych, nie zauważają kiedy ich dzieci same stają się dojrzałe. Historia pewnego rodzeństwa opowiedziana z przymrużeniem oka. Jak to jest być dzieckiem ludzi biznesu? Spektakl zdążyła już zobaczyć publiczność w wielu miastach polskich i tych tuż za naszą granicą. Premiera odbyła się Kovrovie na terenie Federacji Rosyjskiej.
Pewnie jest tak, jak się domyślam, że każdy ze spektakli jest ważny i w jakiś sposób buduje wasz zespół, waszą historię. Ale który z nich jest dla ciebie najważniejszy?
- To prawda, każde z naszych przedstawień jest częścią jakiejś większej podróży i tak jak my je tworzymy, tak w pewnym sensie i one nas tworzą.
Spośród naszych dotychczasowych przedstawień (bo to najważniejsze jeszcze mam nadzieję przede mną), najważniejszym spektaklem, który popełniliśmy są na pewno Śnienia.
Z kilku powodów. Spektakl i jego idea powstawały już w roku 2012 kiedy, to Teatr 3.5 dopiero się rodził. Śnienia, to nie tylko samo
przedstawienie, to rodzaj naszego memento. Wraz z początkiem prac mieliśmy poczucie, że prócz samej treści spektaklu, dzieje się też coś między nami w zespole.
Rodzaj pracy laboratoryjnej, która miała miejsce momentami ocierała się o jakąś nieokreśloną świętość.
Odkrywaliśmy i odkrywamy przy okazji ciągłej pracy nas tym spektaklem wiele z tego , co pozwoliło w międzyczasie budować nasz szczególny język i tożsamość zespołu. Przy okazji, okazało się że diagnoza którą stawiamy w tym spektaklu, a która zrodziła się pięć lat temu, dziś jest codziennością i to nie tylko w Polsce. To akurat marna satysfakcja.
Spektakl ten zgromadził zespół, wokół czegoś co nas łączy. Pragnienia naprawy świata, chociaż trochę.
To, że artysta chce naprawiać świat to chyba dobrze i trochę taka jego rola. Mówisz, że ostatni wasz spektakl Śnienia to rodzaj obserwatorium, z którego dzwoni się na alarm.
Miejsce, z którego aktorzy pracujący na polskiej prowincji, dostrzegają nadciągające zagrożenie? Jakie to zagrożenie?
- Widzimy odradzający się język złych intencji. W całej Europie, a więc i w Polsce, choć mam wrażenie że zwłaszcza u nas, podnoszą się z zapomnienia idee bliskie faszyzmowi i skrajnym nacjonalizmom. Przemoc, zarówno ta fizyczna, jak i ta uprawiana przy pomocy
słów klasy politycznej, zaczyna być czymś normalnym, codziennym. Obserwujemy jak historia na naszych oczach zatacza koło. Niebezpieczna grawitacja zwłaszcza Europy Środkowej w stronę autorytaryzmu jest coraz bardziej widoczna. Język którym rozmawiają
elity, coraz bardziej przypomina ten z czasów szalejącego nazizmu czy później gomułkowszczyzny. Tym spektaklem próbujemy poprzez klamrę ukazać jak blisko nam do katastrofy, jeśli się nie opamiętamy.
Wasz teatr zaliczany jest to pomorskiej sceny offowej. Wyjaśnij naszym Czytelnikom co to znaczy być teatrem offowym?
- Chociaż dziś te granice się zacierają, to my widzimy nasze bycie w Off jako robienie teatru na obrzeżach, z własnego wyboru. Tworzenie alternatywy dla propozycji, narzędzi i wypowiedzi szeroko pojętego głównego nurtu w teatrze. Off to bycie również poza strukturami instytucji, mimo że ta bardzo chętnie z dokonań artystów alternatywnych korzysta. To teatr ukierunkowany na odkrywanie, niezależność i badanie nowych obszarów.
Często idzie za tym (u nas na pewno) inne spojrzenie i praktyka samej pracy teatru, jego aktorów i stosunku artystów do samego faktu tworzenia. Nie stronimy od radykalnych wypowiedzi teatralnych, nie uciekamy od stawania po jakiejś stronie. Tworzymy spektakl
tylko wtedy kiedy mamy coś ważnego do powiedzenia. Nie determinuje nas presja teatrurepertuarowego na ilość premier w roku...
To pomaga jakości.
Bywacie na festiwalach, pokazach wyjazdowych. Jak wasze spektakle są odbierane poza Dzierzgoniem i jak w Dzierzgoniu, czy są różnice?
- Ku naszej radości, bardzo pozytywnie. Choć zdarzają się przypadki, kiedy organizatorzy festiwalu zapraszają nas na imprezę gdzie „teatr uliczny” ma kojarzyć się kuglarstwem i rozrywkowym show. Wtedy widzowie przyzwyczajani przez długi czas do popisów klownów
i cyrkowców, popadają w rodzaj konsternacji trafiając na nasze spektakle, które znamion tego rodzaju rozrywki nie noszą.
Kiedyś usłyszałem od jednego z wykonawców, że ratujemy słowo „teatralny” w festiwalu. To daje do myślenia. I odbieram to jako komplement dla naszej pracy.
Różnica między graniem w Dzierzgoniu i poza nim zawsze będzie. Choćby dlatego, że w naszym mieście dochodzą jeszcze inne relacje prócz typowych aktor-widz.
Granie we własnym mieście przynosi zawsze niemało satysfakcji i radości. Pokazuje też po reakcjach jak bardzo potrzebny jest teatr w takim miejscu. W Dzierzgoniu jednak, ciężko o choćby recenzję
spektaklu. Jedyne na co możemy liczyć, to niestety (jeśli mamy szczęście) krótka relacja prasowa. A to bardzo ważne, granie przedstawień, to nasz sposób na utrzymanie się.
W dużych miastach trafiamy często na zaskoczonych recenzentów czy widzów, faktem że pracujemy w miasteczku, które ma kilka tysięcy mieszkańców. Niektórym wydaje się to czymś zgoła niemożliwym. To co proponujemy widzom, zyskuje uznanie i szacunek daleko poza Dzierzgoniem, również poza granicami Polski. To najlepszy dowód na to że, można robić teatr na dobrym europejskim poziomie, poza instytucją i w małej miejscowości.
Ostatnio widziałem na portalu społecznościowym jak zbulwersowały cię słowa kogoś z dużego miasta z kim negocjowałeś wasz występ właśnie gdzieś w metropolii i uderzyło ciebie to, że deprecjonowano was, bo jesteście z jakiegoś tam Dzierzgonia czyli z
prowincji.
- To niestety dość częsta postawa organizatorów. Smutny dowód na to jak wiele jeszcze musimy zrobić po obu stronach. Istnieje rodzaj przekonania w Polsce o tym, że tylko w dużej aglomeracji tworzy się wartościową sztukę. Zdarza się, że na wielkim festiwalu mamy
ogromną publiczność i żadnego fotoreportera, bo ten postanowił być na spektaklu naszych kolegów z np. zagranicy lub po prostu z miasta które kojarzy...
To boli za każdym razem i mimo to, że znamy swoją wartość, sprawia problemy w przebiciu się ze spektaklem gdzieś poza Dzierzgoń. Na szczęście z naszymi wyjazdami nie jest tak źle i co roku gramy naprawdę sporo na ważnych wydarzeniach teatralnych. Jest tych występów coraz więcej. Choć takie sytuacje nie wprawiają nas w dobry nastrój. Jak widać szowinizm może mieć wiele twarzy.
To nas trochę łączy – Prowincję i Teatr 3.5. Opowiedz zatem o ludziach, o swoim zespole. Jak do ciebie trafili i jak się rozwijają? Czy to stały zespół czy dynamiczny i
rozwojowy?
- Do naszego teatru trafiało się niegdyś przez zajęcia choćby szczudlarskie i inne, które organizowałem przy domach kultury. Obecnie często jest tak, że nasza działalność teatralna
niejako samoczynnie przyciąga chętnych do współpracy. Jeszcze trzy lata temu zespół miał charakter mocno regionalny. Aktorzy Teatru 3.5 to były osoby z Dzierzgonia i Sztumu.
Głównie młodzież. Czas jednak biegnie nieubłaganie. Charakterystyczną cechą zespołów tego typu w małych miejscowościach, pozbawionych centrów akademickich, jest fakt odpływu młodych ludzi, choćby na studia. Mimo tego zjawiska udało nam się zachować w miarę stały charakter naszego zespołu. Prócz tego, do Teatru 3.5 dołączać zaczęli również dojrzali aktorzy spoza regionu, np. z Trójmiasta, Elbląga i innych miejscowości.
Trzon teatru mieszka razem w jednym budynku co stanowi rodzaj dobrze zorganizowanej wspólnoty, którą łączy idea tworzenia.
Rozwój członków zespołu postępuje systematycznie poprzez permanentny warsztat, regularne treningi i pracę teatralną. Dodatkowym bodźcem stały się dla nas nasze dość intensywne kontakty i współpraca z Teatrem Węgajty czy Poznańskim Teatrem Ósmego Dnia. Nie bez znaczenia było także dołączenie do nas Dominiki Grendy absolwentki
Południowo-Bałtyckiej Akademii Teatru Niezależnego, Agafii Wieliczko, absolwentki PWST w Krakowie (wydział tańca), performera, nauczyciela jednej z trójmiejskich szkół baletowych, czy Edyty Machul, absolwentki wrocławskiej PWST. Taka różnorodność składu
zespołu z całą pewnością tworzy bogactwo doświadczeń i możliwości.
Obecnie nasz teatr składa się z wyłącznie dorosłych aktorów z Dzierzgonia, Malborka, Sztumu, Elbląga, Gdyni i Gdańska.
Są to: Dominika Grenda (Malbork), Edyta Machul(Elbląg), Jagoda Białogrodzka (Gdynia), Agafia Wieliczko (Gdańsk), Justyna Gregorkiewicz (Sztum), Anna Szewczun (Dzierzgoń), Barbara Zawacka (Dzierzgoń) i Agnieszka Kruk (Dzierzgoń).
W moich studenckich czasach „za komuny” najbardziej znanym i popularnym teatrem, właśnie offowym, był Teatr Ósmego Dnia z Poznania (w gdańsku była to Jedynka Krzysztofa Babickiego). Pamiętam niektóre spektakle odbywały się w prywatnych mieszkaniach czy nocami w zamkniętych klubach studenckich, bo cenzura nie pozwalała
na publiczne prezentacje. Był to teatr, który w swym przesłaniu był teatrem antykomunistycznym (tak to wtedy czuliśmy) czy antysystemowym. W każdym razie był teatrem którym mówił o wolności, o podstawowych prawach obywatelskich, niezgodzie na zło. Dziś żyjemy w wolnym kraju. Z jakim przesłaniem dziś do widzów wychodzi
teatr, szczególnie offowy, niezależny?
- Wrażliwość na otaczające nas zjawiska, stan kondycji ludzkiej, problemy człowiecze. To coś co łączy tamten czas z dzisiejszą rzeczywistością teatru offowego. Mam wrażenie, że to przesłanie się nie zmienia przynajmniej z naszej strony. Zresztą miałem okazję i zaszczyt grać w spektaklu „Arka” Teatru Ósmego Dnia, całkiem jeszcze nie dawno. Tam się nic nie zmieniło. Off to swoisty wielogłosowy barometr nastrojów społecznych, tego co kochamy, czego się boimy i o czym marzymy. Niestety wiele z problemów wtedy dotykanych przez
Teatr Ósmego Dnia, KTO, Teatr Snów czy Biuro Podroży jest nadal aktualna, walka trwa więc nadal...
Dziękuję za rozmowę
Leszek Sarnowski, Kwartalnik Prowincja,Sztum, maj 2017r